„Jedzą, piją, lulki palą, tańce, hulanka, swawola […]”
~ Adam Mickiewicz „Pani Twardowska”
Właśnie takie miałem pierwsze skojarzenie, gdy ok. godz. 19.00 przy -9 stopniach Celsjusza „wskoczyłem” do basenu, w którym temperatura wody osiąga podobno 38 stopni.
Wokół unosi się para, sprawiając iście „piekielne” wrażenie, a w basenie tłum ludzi, prawie jak na „Marszałkowskiej w południe” 🙂 Wszędzie słychać gwar rozmów: angielski, włoski, niemiecki, hiszpański, francuski i oczywiście węgierski. Plus prawdopodobnie kilka języków, których nie jestem w stanie rozpoznać.
Zaraz po wejściu do wody praktycznie od razu zauważam kilku napakowanych typków. Nie są to kulturyści, ale raczej goście w typie wykidajłów w klubie go-go. Torsy mają pokryte tatuażami, co któryś błyska złotym łańcuchem zawieszonym na szyi. W szczególności mój wzrok przyciąga koleś, który nie dość, że pokrył sobie dziarami praktycznie całe ciało, to przejechał sobie jeszcze „gęstym” tatuażem praktycznie przez pół twarzy. Łypie trochę podejrzliwie spode łba, więc przezornie unikałem kontaktu wzrokowego. Wiecie sami jak to jest…
Ludzie rozmawiają, niektóre pary namiętnie się całują. Ktoś kogoś niesie na plecach, dostojnie krocząc przez basen. Ktoś powoli „dryfuje” po wodzie. Ktoś inny buja się praktycznie w miejscu. Dzieje się!
Aby dostać się do basenu i zanurzyć się w upragnionej ciepłej kąpieli, trzeba wyjść z kompleksu szatni i zrobić kilkanaście kroków kłapiąc zębami na mrozie. Dlatego przyjemność związana z zanurzaniem się w „ciepełku” jest wprost nie do opisania! A to uczucie, gdy później suniesz sobie jak krokodyl, wyłącznie z czubkiem głowy nad powierzchnią, to już wyższy wymiar przyjemności 🙂 Wokół unosi para, której natężenie wzrasta w miejscach w których woda wpada do basenu. A jak na moment pojawia się wiatr, to pole widzenia spada dosłownie do zera, a was otula gorąca i trochę niepokojąca mgła. Czad! Jak się jeszcze trafi na wpust gorącej wody pod stopami albo ze ściany basenu, to już można przeżyć zupełny, „cieplny” odlot 🙂 No i jest jeszcze ratownik stojący obok basenu w zimowej kurtce. Nie powiem – wygląda on trochę komicznie przy ludziach kąpiących się w skąpych strojach kąpielowych. Ale co tam – nikt nie zwraca na niego najmniejszej uwagi 🙂 W pewnym momencie zauważam także tabliczkę z przekreślonym jedzeniem i napojami. Hmm… To w takim razie, co robią wokół basenu kubki po drinkach i puste puszki po piwie?
Patrząc wokół nie można oprzeć się wrażeniu, że jest to naprawdę mega popularne miejsce spotkań. Taki substytut pubu, czy też i nawet – imprezowni (zresztą co jakiś czas organizowane są tutaj oficjalne dyskoteki). Miejsce dosłownie pęka w szwach od młodych ludzi, którzy naprawdę świetnie się tutaj bawią. Chociaż i ci trochę starsi też nie są tutaj pojedynczymi gośćmi. Można zatem znaleźć tutaj praktycznie cały przekrój wiekowy.
Jeżeli jeszcze nie zgadliście co to za miejsce – spieszę z odpowiedzią. Tak właśnie wygląda wieczorna, sobotnia kąpiel w basenie na świeżym powietrzu w Széchenyi Gyógyfürdő (http://www.szechenyibath.hu), największym kompleksie termalnym w Budapeszcie. Oczywiście, oprócz odkrytego kąpieliska znajdują się tutaj także typowe baseny termalne „pod dachem” (ich liczba robi wrażenie) oraz inne uzdrowiskowe atrakcje. Mega kompleks. Jak ktoś lubi tłok i imprezowy klimat – odnajdzie się tutaj bez problemu. Tak sobie myślę, że spokój jest tutaj chyba wyłącznie zaraz po otwarciu, czyli około szóstej rano.
Ale Budapeszt to nie tylko Széchenyi. Miasto słynie także m.in. z Gellért Gyógyfürdő (http://www.gellertbath.hu), mieszczącego się w hotelu o tej samej nazwie. Jest to jednak dla mnie takie trochę „emeryckie” miejsce, w szczególności w porównaniu z tym ww. ośrodkiem. Ale uroda wnętrz łaźni robi swoje, słusznie więc nadano jej miano najbardziej eleganckich term w mieście.
W każdym razie ja chyba najbardziej lubię Rudas Gyógyfürdő (http://en.rudasfurdo.hu) i Kiraly (http://en.kiralyfurdo.hu), stare potureckie łaźnie z mega „oldskulowym” klimatem. Zarówno jedna i druga sprawiły, iż odbyłem podróż w czasie o około 400 lat wstecz. Podczas wizyty w Kiraly miałem zresztą nieodparte wrażenie, że od czasu jej powstania praktycznie nic się tutaj nie zmieniło. Łaźnie Rudas są przede wszystkim większe i bardziej zróżnicowane niż Kiraly – znajduje się tutaj m.in. zbiornik z najcieplejszą wodą termalną w Budapeszcie (42 stopnie) oraz „leczniczy” basen pływacki (29 stopni), co stanowi niewątpliwie dodatkową atrakcję.
No i pozostaje jeszcze Lukács Gyógyfürdő (http://en.lukacsfurdo.hu), trochę niszowa łaźnia, ale bardzo przyjemna i także warta uwagi. Nie jest ona może aż tak klimatyczna jak te wspomniane powyżej, ale w zakresie usług niczym im nie ustępuje. Zresztą, z tego co się dowiedziałem, woda do Kiraly jest dostarczana rurociągiem właśnie z Lukács. W każdym razie ja się tutaj dobrze czułem i baaardzo zrelaksowałem.
Podsumowując… Dla tych, którzy szukają kąpieli w atmosferze rodem sprzed kilkuset lat – polecam Rudas i Kiraly (raczej w tej kolejności), dla ceniących elegancję wnętrz – Gellerta. Dla lubiących spotkania towarzyskie, dużą liczbę ludzi wokół oraz młode towarzystwo – Széchenyi. A dla tych, którym zależy przede wszystkim na samej kąpieli zdrowotnej, bez dodatkowych wypasionych atrakcji „wizualnych”, Lukács będzie świetnym rozwiązaniem.